niedziela, 26 lipca 2015

Rozdział 1

Batimore 26 maja

Margo nie chciała iść do Baltimore. Stwierdziła, że to za blisko Washingtonu, że pewnie tam też ich szukają. Poniekąd miała rację. Chociaż kiedy pokonywali chodniki miasta nocą, gdzie nikłe światło dawały tylko lampy i szyldy miejscowych barów, a jako, że była sobota i ludzie wylęgli z domów na balangi to i tak nikt nawet na nich nie spojrzał.
-Jestem głodna. - oznajmiła nagle Alecto
Olivier i Margo nagle zatrzymali się na środku chodnika i spojrzeli przez ramię na siostrę. Zgięta wpół patrzyła na nich błagalnym wzrokiem.
-Niestety, nie mogę ci pomóc. - rzuciła Margo i ruszyła dalej.
Olivier nawet nie drgnął i po chwili, która zdawała się wiecznością, powiedział:
-Musimy znaleźć coś do jedzenia.
-Też tak uważam, ale to nie takie proste. Możemy dalej grzebać w śmieciach i żreć podejrzane jagody z lasu, ale nie mamy pieniędzy na jedzenie.
-No to jakieś ukradnijmy. - zaproponował Olivier
Starsza siostra z wrażenia po tym co usłyszała o mało nie runęła na chodnik.
-CO?! - krzyknęła trochę zbyt głośno - A WYDAJE MI SIĘ, ŻE DWA DNI TEMU GADAŁEŚ O ZOSTANIU SUPERBOHATEREM!?
-Jeżeli nie dostaniemy jedzenia to umrzemy z głodu. - bronił się Olivier - Poza tym my też zaraz będziemy zwijać się z głodu jak Alecto. Masz lepszy pomysł?
Margo spojrzała to na Oliviera, to na Alecto i w końcu ciężko westchnęła:
-No dobra. Tylko jak macie zamiar tego dokonać?
-Za pomocą mocy. - stwierdziła Alecto.
-To wcale nie głupi pomysł. - stwierdziła Margo
-No to jeszcze na co czekamy? - zapytała Alecto.
Starsza siostra odpowiedziała jej figlarnym uśmiechem.

* * *

Nowy York 28 maja

Tony Stark mimo późnej godziny nie mógł spać. W Nowym Yorku było deszczowo, więc powiedział Pepper, że popilnuje jakiś tam maszyn i przewodów, które nie zostały jeszcze zabezpieczone przed deszczem podczas remontu Stark Tower i innych ble ble ble. Mówiąc szczerze to po prostu nie chciało mu się spać.
Krople wody zaczęły z głuchym łoskotem uderzać w folię ochronną, kiedy Tony odpalił jeden ze swoich super komputerów. Holograficzny obraz już po kilku sekundach pojawił się przed jego twarzą, co oznaczało, że systemy zostały już pomyślnie uaktywnione po bitwie.
Zaczął grzebać w internecie, oglądał śmieszne koty i filmiki o wpadkach półnagich dziewczyn, które epicko się przewracały lub zaliczały inne kraksy. W pewnym momencie gdzieś blisko walnął piorun po czym wszystkie komputery lub światła zgasły i zapanowała gęsta ciemność.
-Ty cholerny blond małpiszonie jak cię dorwę to nawet twój tatuś ci nie pomoże. - mruczał pod nosem szukając po omacku latarki.
Po minucie przeklinania Boga Piorunów i ciągłego macania w akompaniamencie burzy, która rozszalała się na zewnątrz w końcu dorwał latarkę.
Na początku snop światła z małego urządzenia uderzył go prosto w twarz. Tony jęknął i wycelował snop w sufit. Przez chwilę pocierał zbolałe od tak dużej ilości światła oczy, następnie ruszył prosto w kierunku bezpieczników.
Po drodze uderzył piszczelem w stolik kawowy, wywalił się o fotel i o mało nie zabił się o stertę narzędzi, która leżała prawdziwie i dosłownie na samym środku pomieszczenia.
Podczas każdej z tych kolizji wydawał z siebie stłumione jęki, krzyki bólu, nie wspominając już o hałasie wywołanym przez rozwalone wszędzie narzędzia.Nie trzeba było długo czekać na reakcję ze strony jego szurniętej rodzinki.
Pierwszy do pokoju wpadł Steve Rogers.
-CO TU SIĘ DZIEJE?! - krzyknął kiedy tylko wpadł do wnętrza pomieszczenia.
Tony klęczał w stercie porozwalanych narzędzi, kiedy wycelował strumieniem światła prosto w twarz Steve'a.
-Mamy awarię prądu. - zaczął - O mało nie zginąłem wpadając w te cholerne narzędzia. To się stało.
W drzwiach stanęli Bruce i Clint. Twarz tego pierwszego była blada jak papier, natomiast Hawkeye miał worki pod oczami tak wyraźne, że było je widać nawet w panującej ciemności.
-Po co robisz tyle hałasu? Myślałem, że bitwa się reaktywuje. - rzucił Bruce nerwowo poprawiając okulary.
Tony podniósł się z ziemi i powolnym krokiem podszedł do bezpieczników. Nie wyglądały jak normalne bezpieczniki, było ich mnóstwo chyba we wszystkich kolorach tęczy. Mężczyzna podkręcił kilka przewodów, przełączył parę przycisków aż ostatecznie pociągnął  za dźwignię umieszczoną z boku całego zestawu mówiąc:
-Niech się stanie światłość.
Lampy przez chwilę się paliły. Tony przelotnie spojrzał przez szklaną ścianę na punkt lądowań na zewnątrz. Teraz był poniszczony i praktycznie rozebrany, ponieważ miał zostać wydłużony i zostać pasem dla lądować helikoptery i nie tylko. Miał zamiar zrobić z ekipy coś oddzielnego od T.A.R.C.Z.Y . Kiedy wrócił świadomością do chwili obecnej zdał sobie sprawę, że światło działało tylko przez chwilę, następnie znów się wyłączyło.
-No to kiepsko. - rzucił Clint
-To i tak były bezpieczniki tylko tego piętra. - zaczął Tony - Aby uruchomić prąd w całym budynku należy zejść na poziom zero i tam zająć się odpowiednimi maszynami.
Mężczyźni patrzyli po sobie jeszcze przez chwilę, gdy między nimi wyskoczyła ni z tego ni z owego Natasha:
-Co znowu kombinujecie?
-Absolutnie nic a nic kotku - powiedział żartobliwie Tony.
Natasha lekceważąco prychnęła po czym rzuciła się na jedyną nie zagraconą kanapę w promieniu dziesięciu metrów. Po chwili wszyscy poszli w jej ślady, oprócz Bruce'a.
-To ja pójdę po jakieś świeczki. - zaproponował
-Okay. Staromodne przedmioty dające światło zwane świeczkami leżą w kartonie o tam - powiedział Tony sprzątając drugą kanapę z kabli, aby on i Steve mogli na niej usiąść.
Kilka sekund później Bruce wrócił z kartonem świeczek i paczką zapałek. Położył wszystko na stoliku kawowym, na którym wcześniej Tony potłukł piszczel i zaczął zapalać świeczki jedna po drugiej, podając je swoim towarzyszą.
W tym momencie do pokoju wleciał Thor robiąc przy tym wiele hałasu.  Jego blond czupryna jakby świeciła w ciemnościach wskazując miejsce jego położenia. W przeciwieństwie po innych chłopców w pokoju nie miał na sobie koszulki. Stał z goła klatą w drzwiach i patrzył się po prostu na swoich przyjaciół.
-Co się dzieje, przyjaciele? - zapytał - Słyszałem jakieś hałasy.
-To było trzy minuty temu, blondasie, masz opóźniony zapłon - zażartował Tony.
Ten tylko dziwnie się na niego spojrzał i udał, że nic nie słyszał. Po chwili znalazła się także jego koszula. Za nim stanęła Jane w jego białej koszuli i krótkich spodenkach. Złapała rękawki koszuli w pięści i zaczęła nimi przecierać oczy.
- No proszę, możemy się już domyślać przyczyn burzy - rzucił Clint.
Thor postawił wielkie oczy, Jane zrobiła się czerwona jak burak, a sam Clint przybrał wyraz twarzy osoby, która znowu powiedziała za dużo. Tony wybuchł śmiechem, Natasha gniewnie spojrzała na Clinta,a Bruce wciąż zapalał świeczki i udawał, że nic nie słyszał.
Bóg piorunów zrobił minę pt. "Jak mogłeś tak powiedzieć teraz będę udawał pewnego siebie i zadufanego gościa, który ma focha" po czym objął swoją dziewczynę ramieniem i obydwoje usiedli obok Natashy, która dotychczas siedziała sama.
-Czytaliście ostatnio gazetę? - zapytał Steve
-Nie, wolę dowiadywać się nowych informacji z bardziej nowoczesnych źródeł - powiedział Tony.
Steve popatrzył na egzemplarz gazety, którą czytał dzisiaj rano podczas śniadania. Jeden artykuł bardzo go zaciekawił. Wziął gazetę do rąk i powiedział:
-A szkoda. Tutaj piszą bardzo ciekawe rzeczy.
-Na przykład?- zapytał Tony
-Na przykład osiemnastego pisali o morderstwie gdzieś koło Washingtonu. Małżeństwo miało trójkę dzieci, które w ogóle nie mogły opuszczać domu, a prawie tydzień temu znaleźli ich martwych w ich domu. Ale dzieci ani śladu. Najstarsza miała dziewiętnaście, bliźniaki po osiemnaście.
-Aha i co w związku z tym? - zapytał miliarder
-W związku z tym dzisiaj pisali, że znaleźli ich w Baltimore. Napadli na spożywczak. Wszyscy troje. Podobno robili dziwne rzeczy. Najstarsza siostra zawładnęła nad ekspedientką lub coś w tym stylu, młodsza siostra lewitowała przedmiotu i pakowała na toreb, gdy ta najstarsza zmuszała ekspedientkę, żeby dała jej wszystkie pieniądze, natomiast ten chłopak pilnował reszty klientów. Potem wpadła T.A.R.C.Z.A i zaczęli do nich strzelać. Najstarsza dostała. Zdołali uciec, ale zabrali ze sobą tylko wszystkie pieniądze.
W pokoju zapanowała gęsta cisza.
-No i co jeszcze tam piszą? - zapytał Bruce najwyraźniej zaciekawiony.
-Nic. Uciekli. T.A.R.C.Z.A ich szuka. - dodał Steve
W tym momencie światło znów się zapaliło.  Natasha uniosła wiwat bijąc brawo nad głową i icho krzycząc.
Siedzieli wszyscy jeszcze chwilę oglądając telewizję. Pierwsi poszli Thor, Jane i Bruce. Potem poszli Clint, Natasha i Tony. Steve został w pokoju prawie do pierwszej nad ranem i myślał o dzieciakach z artykułu.
Nie mógł nawet podejrzewać jaki pościg rozgrywa się właśnie w okolicy Baltimore.











sobota, 18 lipca 2015

Prolog

Przedmieścia Washingtonu 16 maja

Pogoda w mieście była okropna. Deszcz lał z nieba, jakby Bóg się wściekł i postanowił wszystkich żywcem potopić. Na przedmieściach wcale nie było lepiej. Zazwyczaj nawet w taką pogodę staruszkowie razem z wnukami chodzili na spacery w towarzystwie płaszczów przeciwdeszczowych i parasoli. Ale dzisiaj na ulicy przed domem Kathleenów nie było nikogo. Jakby ci cholerni staruszkowie dobrze wiedzieli, co się kroi.
Margo mieszkała w pokoju, z którego okna widać było ogród za domem. Siedziała w łóżku i czytała książkę nie zwracając uwagi na hałasy dobiegające z kuchni na parterze. Rzuciła okiem na okno, ale nic nie zobaczyła. Woda spływała po szybie jakby ktoś wylewał na nią wiadra wody. Strumyki deszczu spływały po oknie, aby zniknąć za parapetem zewnętrznym i spaść prosto na trawnik przed oknem.
Dziewczyna ciężko westchnęła. Dzisiaj raczej nie zapowiadała się ciekawa sobota. Z resztą rodzice i tak nie wypuściliby jej dalej niż na podwórko. Przez jej moce. Alecto i Olivier mieli takie same. Żadne z nich nie mogło chodzić na imprezy lub do koleżanek. Octavia i George mieli obsesję  na punkcie ukrywania ich zdolności. Nie chodzili nawet do szkoły. Musieli uczyć się w domu. Kiedy któreś chorowało nie wysyłali ich do lekarza. Pewnie nawet po ich śmierci rodzice nie zrobili by im pogrzebu na cmentarzu, tylko w ogrodzie. Na myśl o tym Margo parsknęła śmiechem. Ale chwilę później przestało jej być wesoło. To wcale nie było śmieszne. Ona ani jej rodzeństwo nigdy praktycznie nie wyszli z domu. Mieli tylko ogród.  Raz tylko Olivier był poza domem, kiedy w wieku pięciu lat dostał zapalenia opon mózgowych i pojechał karetką do szpitala. Margo zastanawiała się, czy aby specjalnie nie zaraził się tą chorobą, żeby pobyć trochę poza domem. W każdym razie kilka tygodni później Alecto także "okropnie zachorowała". Margo już nie zdążyła. Zamknęli ją w pokoju.
Nagle rozległ się odgłos otwieranego zamka w drzwiach. Dziewczyna zerwała się na równe nogi. Przed dłuższą chwilę osoba po drugiej stronie majstrowała przy zamku, kiedy drzwi się otworzyły. Książka upadła na podłogę, gdy do pokoju wpadł ojciec ze strzelbą i wycelował nią w córkę.

* * *

Artykuł z gazety z dnia 18 maja

Tajemnicze morderstwo na przedmieściach Washingtonu


 Rodzina Kathleenów przez sąsiadów nazywana była "cichą", "spokojną", "uprzejmą". Więc jak wytłumaczyć makabryczne morderstwo z dnia 16 maja? I czy to było morderstwo?
 Jest 16 maja, sobota. O godzinie 12:30 sąsiad Kathleenów, który zechciał pozostać anonimowy, wyszedł na spacer ze swoim wnuczkiem mimo okropnej pogody. Pan A (ponieważ tak będziemy go nazywać) podkreślał, że pogoda była pod psem. Mimo to zdecydował się wyjść z domu. 
"Już kiedy tylko dochodziliśmy do domu Octavi i Georga wiedziałem, że coś jest nie tak." mówi Pan A "Rolety były zaciągnięte, z zewnątrz nie dochodziły żadne odgłosy. A potem rozległy się strzały.
Strzały w domu rozległy się dokładnie o godzinie 12:35. Wiem, bo miałem zegarek na ręku. Najpierw cztery strzały, jakby z tyłu domu, potem głośniejsze pięć strzałów i jeszcze dwa. Spanikowałem. Chciałem zadzwonić po policję, ale zostawiłem komórkę w domu. Nagle przytomniałem i zdałem sobie sprawę, że strzelający może zaraz wyjść z budynku i strzelić do mnie lub do wnuka. Uciekliśmy. Z domu zadzwoniłem po policję."
W ten sposób opisuje to świadek koronny Pan A. Strzały słyszało jeszcze osiem osób i opisują je w ten sam sposób. Najpierw cztery strzały, potem przerwa i pięć i dwa jeden po drugim. Łącznie jedenaście strzałów ze strzelby kalibru 4 w domu Kathleenów. 
Policja dotarła na miejsce po piętnastu minutach. We wnętrzu domu znaleziono zwłoki Georga i Octavi Kathleenów. Wiadomo też, że posiadali oni trójkę dzieci w wieku dziewiętnaście i osiemnaście lat. O dziwo nie znaleziono po nich nawet śladu. Zapytaliśmy sąsiadów, czy może nie znają tych dzieci. W końcu pewna miła sąsiadka opowiedziała nam swoją historię związaną z najstarszą ich córką, Margo:
"To były dziwne dzieci. Octavia nie chciała o nich rozmawiać. George też. W ogóle nie wypuszczali ich z domu. NIGDY nie widziałam, żeby któreś chodziło po ulicy. Moje dzieci też nic na ich temat nie widziały. Podejrzewam, że uczyły się w domu czy coś. Nigdy nie chodziły do szkoły. Nie podobało mi się to. Oczami wyobraźni widziałam, że Kathleenowie więzią swoje dzieci. Ale to bzdury..." Tutaj sąsiadka przerwała, ale po chwili kontynuowała: "To było jakieś sześć lat temu w wakacje. Pogoda była przepiękna, na zewnątrz było jak w piekle. Widziałam tą ich najstarszą córkę, Margo, jak bawiła się przed domem. Pierwszy i ostatni raz w życiu wtedy ją widziałam. Na początku nie miałam oczywiście pojęcia, że to córka Kathleenów. Dowiedziałam się o tym później. Ale ona była niesamowicie dziwna. Wielkie oczy, jeden wielki kołtun na głowie i na dodatek cała blada, jakby wcale nie wychodziła na słońce. No i była chuda jak patyk. Aż się przeraziłam. Podeszłam do niej o zapytałam jak się nazywa, ale ona popatrzyła się na mnie w sposób, którego nigdy nie zapomnę. Jakby błagała mnie o pomoc. Wyglądała jak najbardziej umęczone dziecko na świecie i tak też się czuła. Chciałam ją stamtąd zabrać, gdy Octavia wybiegła z domu. Cała była aż czerwona z nerwów. Szarpnęła to dziecko i siłą zaciągnęła je do domu, po czym zamknęła drzwi. Do dzisiaj mam tą dziewczynkę przed oczami. Żałuję, że nie mokłam jej pomóc."
Tak więc doświadczenia sąsiadki państwa Kathleen podważają teorię, że byli oni uprzejmi, cisi i byli normalną rodziną. Nasi czytelnicy wysunęli teorie, wedle której to męczone przez lata dzieci Octavi i Georga zabiły swoich rodziców i uciekły. Ale żadne z nich nie miało by dość siły, aby obsługiwać strzelbę. Jakie tajemnice skrywa dom tego przemiłego państwa? Kto jest mordercą? Gdzie się podziały dzieci Kathleenów? Tego możemy się tylko domyślać.

Artykuł Stelli Bones.

* * *

Gdzieś pomiędzy Washingtonem a Baltimore 24 maja

Olivier siedział na kamieniu, który stał przy drodze. Alecto zwinęła się w embrion u jego stóp, Margo siedziała na trawie i patrzyła przed siebie, jakby od tego zależało jej życie. Wszyscy troje analizowali sytuację sprzed kilku dni. Dlaczego? Mogliby być teraz w domu, w swoich łóżkach. Ale musieli uciec. Po prawie tygodniowej wędrówce sami nie wiedzą gdzie są. I dokąd oni niby idą? I tak nie mają już gdzie wracać. Idą po prostu przed siebie. To teraz najbardziej rozsądna decyzja. 
W pewnym momencie wstała Alecto i spojrzała na rodzeństwo. Teraz byli dla siebie jak obcy ludzie. Dziewczyna zaczęła się zastanawiać, czy zawsze tak było. 
-Musimy znaleźć informację, gdzie jesteśmy. - oznajmiła Alecto.
Margo wstała z trawy.
-Powodzenia. 
Olivier wstał z kamienia i spojrzał w oczy Margo.
-Alecto ma rację. Błąkamy się od tygodnia i póki co jemy resztki ze śmieci. To ohydne. Musimy ustalić sobie cel.
-Jaki znowu cel chcesz sobie ustalić? - zapytała - Może chcesz zapoznać się z Avengers? Daj spokój. Masz na ich punkcie bzika, wiem, ale bądź realistą. 
Olivier spojrzał na siostrę. Była do niego tak podobna. Obydwoje mieli kasztanowe, prawie że czarne włosy i szare oczy. Alecto też była podobna do rodzeństwa tylko, że jej włosy były proste, mięciutkie, zadbane i sięgały za łopatki. 
-Przestańcie się kłócić. To nic nie da.
Obydwoje przestali mierzyć się wzrokiem i spojrzeli na dziewczynę. Alecto założyła ręce na piersi i spiorunowała Margo morderczym spojrzeniem.
- Jesteście jak dzieci. - zarzuciła włosy tak, żeby nie zasłaniały jej twarzy i kontynuowała - Poza tym zapoznanie z Avengersami to wcale nie jest zły pomysł. Mają główną siedzibę w Nowym Jorku. Będziemy musieli jechać, lub raczej iść, przez Baltimore i Philadelphie. 
-To nam zajmie całe życie - podsumowała Margo odwracając się w kierunku drzew rosnących przy drodze.- I poza tym mamy ważniejsze problemy na głowie niż jacyś tam wielcy mi bohaterowie, banda odmieńców.
-A my to niby jesteśmy inni? - rzucił Olivier z uśmieszkiem na twarzy.
-Nie odwracaj kota ogonem. 
-To gdzie chcesz iść w takim razie?
-Jak najdalej od Washingtonu i jakiś tam Avengersów.
Zapanowała długa cisza. Olivier przypominał sobie popołudnie w domu, kiedy oglądał telewizję i nagle zaczęli transmitować bitwę o Manhattan. Tysiące kosmitów i garstka superbohaterów walcząca na śmierć i życie.  Natasha Romanoff pozostawała jego ulubienicą. Od tamtej pory wiedział, że będzie taki jak oni. Będzie używał mocy telekinetycznej do ratowania świata.
-Możemy być superbohaterami. - wypalił nagle
Alecto spojrzała na niego z podziwem, a Margo wybuchła szyderczym śmiechem. 
-Żarty sobie stroisz? Nie możemy i nigdy nie będziemy superbohaterami. - stwierdziła
-Ale dlaczego?
-No bo.. no bo... no bo po prostu nie możemy i tyle. 
-A co, może wolisz zostać czarnym charakterem w naszej historii? - zapytał żartobliwie Olivier - Daj spokój, będzie fajnie. Na początek trochę poćwiczymy, a potem będziemy ratować świat!
-Wy wszyscy jesteście śmieszni - stwierdziła Margo patrząc na entuzjazm swojego rodzeństwa - To nie wypali.
-Wypali! - krzyknęła Alecto - Zobaczysz! Jeszcze będziemy superbohaterami!

* * *







Obserwatorzy